Niespełna trzy godziny lotu wyczarterowanym samolotem, śmiertelnie długo trwająca odprawa paszportowa (czyżby tu wolniej płynął czas?), jeszcze tylko trzeba znaleźć odpowiednie wyjście z lotniska i już możemy spokojnie stąpać po rozżarzonej tunezyjskiej ziemi.
Jest godzina 11:00 według lokalnego czasu (w Polsce jest w tej chwili 10:00) a słońce zdaje się być w swojej szczytowej formie - aż strach pomyśleć co będzie w "samo południe". Nasz entuzjazm jest wprost proporcjonalny do temperatury powietrza, dlatego ochoczo wsiadamy do wskazanego autokaru i wyruszamy na podbój kraju Berberów i Kartagińczyków.
Tunezja zajmuje obszar 163 610 km 2 i jest zamieszkiwana przez ok. 10 mln mieszkańców, z czego ok. 98 % to ludność arabska pochodzenia berberyjskiego a pozostałe 2 % to Europejczycy, Żydzi i inni. Tutejsi mieszkańcy mówią po arabsku ale również bardzo dobrze mówią po francusku i to właśnie w tym języku powitał nas pan kierowca oraz pan przewodnik. Tunezja była aż przez 75 lat pod francuskim protektoratem (od 1881 r.) a niepodległość uzyskała dopiero 20 marca 1956 r. W 1957 r. stała się republiką a jej prezydentem został Habib Burgiba (który zmarł 6 kwietnia 2000 r. mając 99 lat).
Pan kierowca ma na głowie czerwoną szesziję (Chéchia) czyli tradycyjne, tunezyjskie męskie nakrycie głowy. Kiedyś szeszije były tylko czerwone ale obecnie kupić je można w wielu kolorach, również w wersji dla kobiet.
Jedziemy do hotelu. Po drodze autokar nieoczekiwanie staje a nasz pan kierowca i pan przewodnik wysiadają i zaczynają się modlić. Jest chyba 12:00 i muezin wzywa wiernych do modlitwy. Z głośników zawieszonych na minarecie pobliskiego meczetu rozlega się nawoływanie. "Modlitwa jest lepsza niż sen" - muezin przypomina tym, którzy woleliby uciąć sobie popołudniową drzemkę. Po kilku minutach nasi tunezyjscy opiekunowie wsiadają do autokaru, jedziemy dalej, oni milczą, więc domyślam się, że wciąż się modlą. Muzułmanie modlą się pięć razy dziennie a pierwszą modlitwę "salat el fejer" odmawiają już o wschodzie słońca, drugą około 12:00, trzecią około 15:00 a czwartą o zachodzie słońca a piątą dwie godziny później. Godziny modlitw są ustalane dla każdego miejsca i dnia a każdy muzułmanin dokładnie wie którego dnia o której godzinie powinien się modlić. Islam sunnicki jest państwową religią Tunezji ale tutaj Koranu nie traktuje się jako zbioru praw - tak jak w wielu innych krajach arabskich. W Tunezji prawodawstwo oparte jest na europejskich normach, chociaż konserwatywni fundamentaliści wciąż nie chcą się z tym pogodzić. Tunezja jest jedynym krajem arabskim w którym zabronione jest wielożeństwo a Tunezyjskie kobiety mają o wiele lepszą sytuację niż kobiety w innych krajach islamskich. Poza wspomnianym już wyżej zakazem wielożeństwa warto zauważyć, ze Tunezja jest krajem muzułmańskim w którym kobiety mają najwięcej praw, uczestniczą aktywnie w życiu politycznym i społecznym. W parlamencie tunezyjskim ok. 11,5 % członków stanowią kobiety (w Polsce i USA ok. 12 %, w Egipcie 2 % a w Turcji ok. 4% - dane za 2000 r.). Chociaż większość praw kobiety zyskały za rządów pierwszego prezydenta Tunezji - Habiba Bourgiby, który m.in. zakazał noszenia hijabu w miejscach publicznych, to tradycja praw kobiet ma w Tunezji znacznie dłuższą historię, ponieważ już w VIII w. kobiety w Tunezji miały prawo do negocjowania swojego kontraktu małżeńskiego, mogły domagać się monogamii albo nawet pozostawania w stanie wolnym a także ewentualnej separacji z małżonkiem. Na decyzje Habiba Bourgiby dotyczące praw kobiet duży wpływ miał fakt, że jego żona była Francuska.
Powoli dojeżdżamy do naszego hotelu, który mieści się w turystycznej dzielnicy Monastiru - w Skanes. Wprawdzie widać, że czasy jego świetności już dawno minęły ale za to obsługa jest zaskakująco miła. Chłopiec bagażowy nie chciał nawet wziąć napiwku, twierdząc, że kocha Polonię, dopiero po naszym oświadczeniu, że to "souvenir" ulega i bierze wręczone mu dwa jednodolarowe banknoty. W Tunezji bezrobocie sięga 12-13 % (bezrobotni nie otrzymują zasiłku) a pensje bywają bardzo niskie - dlatego napiwki są mile widzianym a nawet wręcz oczekiwanym dodatkowym źródłem dochodu.
Trochę zgłodnieliśmy - czas na obiad a właściwie na obiado-kolację. Kuchnia tunezyjska nierozłącznie kojarzy się z kuskusem, który zdaje się być jednym z głównych składników kuchni całego Magrebu. Kuskus jest tu podawany "na ostro" np. z baraniną lub z mięsem z kury albo "na słodko" np. z migdałami, daktylami i rodzynkami. Poza nim na tunezyjskim stole nie może zabraknąć oliwy z oliwek, dojrzewających na słońcu pomidorów i harissy czyli pikantnej pasty z suszonych, ostrych papryczek chilli z dodatkiem czosnku, kminku, soli i oliwy z oliwek (harissę można kupić gotową ale zawsze najsmaczniejsza jest ta świeżo przygotowana w domu). Potocznie mówi się, że tradycyjna kuchnia tunezyjska jest czerwona a powiedzenie to wzięło się stąd, że składnikami wielu tunezyjskich potraw są pomidory oraz czerwona papryka. Żartobliwie mówi się nawet, że jeżeli Tunezyjczyk nie widzi na talerzu czerwonego koloru to może stracić apetyt. Bardzo smakowała mi Ojja czyli danie podobne do jajecznicy, smażone z cebulą, papryką, pomidorami, baranimi kiełbaskami i harissą oraz wszelkiego rodzaju briki czyli pierogi z cienkiego francuskiego ciasta, wypełnione różną masą - chociaż chyba najsmaczniejsze są te z masą jajeczną (to tak jakby jajko sadzone zapieczone było we francuskim cieście). Do picia zamówić można miętową herbatkę, kawę z kardamonem albo coś zupełnie innego czyli np. owocowe wino Sidi-Rais albo klasyczne wytrawne Chardonnay. W Tunezja produkuje się rocznie ok. 300 - 350 tys. hektolitrów wina a większość produkcji (70%) stanowią wina Appellation d'Origine Controle (A.O.C.), z której 20% posiada oznaczenie Premier Cru. Najważniejszymi odbiorcami tunezyjskich win są Francja, Niemcy, Belgia, USA, Kanada oraz Polska. Uprawy winorośli rozciągają się na północy od Thibar do Hammametu. Piwosze mogą spróbować tunezyjskiego piwa Celtia (jedyny gatunek piwa produkowany w Tunezji) a wielbicielom mocniejszych trunków na pewno smakować będzie Boukha czyli wysokoprocentowa jasna wódka z fig (najczęściej podawana jako składnik drinków). Należy jednak pamiętać, że w Tunezji w piątki (piątek w islamie to dzień świąteczny i w wielu krajach islamskich jest to dzień wolny od pracy przeznaczony na modlitwę) zamknięte są sklepy z alkoholem a podczas Ramadan również uliczne bary z alkoholem. Dobrze pamiętać o tym by swoim zachowaniem nie ranić uczuć religijnych innych. A wracając do tematu jedzenia to na deser warto spróbować Makhroud czyli ciastka z grysiku maczanego w miodzie i nadziewanego daktylami, tradycyjną baklavę, daktylowy likier Thibarine lub sfermentowany sok z palmy daktylowej Laghm.
Pierwszą miejscowością którą zwiedziliśmy był Monastir leżący bardzo blisko naszego hotelu (ok. 8 km). Historia miasta sięga czasów fenickich i rzymskich. Niegdyś nosiło ono nazwę Ruspina i było bazą Cezara w czasie jego wyprawy do Afryki. Później nazwę tą zmieniono na Al-Munastir (Monastir) a nazwa ta pochodzi od Monasterium co oznacza klasztor. Najlepsze lata świetności Monastiru przypadają na okres panowania dynastii Aghlabidów i z tego okresu pochodzi najpiękniejszy i najbardziej znany zabytek miasta ribat czyli muzułmański klasztor warowny oraz medina czyli stare miasto. Ribat Harthema zbudowany został w VIII w. i należy do najstarszych zabytków architektury islamskiej. Uważany jest również za najbardziej znany ze wszystkich tunezyjskich ribatów. Służył on do obrony linii brzegowej przed krucjatami chrześcijańskimi. Obecnie znajduje się w nim muzeum sztuki islamskiej a także organizowane są tu różne wystawy i przedstawienia. Ciekawostką jest to, że w ribacie tym kręcono różne filmy, m.in. "W pustyni i puszczy", "Życie Chrystusa", "Angielski pacjent", "Żywot Briana", "Matrix 2".
W Monastirze urodził się Habib Burgiba. Po tym jak ustąpił z funkcji prezydenta Tunezji osiedlił się na przedmieściach Monastiru i mieszkał tu do aż do swojej śmierci w 2000 r. Pochowany został w Mauzoleum Rodziny Burgiba, zbudowanym w tradycyjnym stylu z dwoma minaretami i złotą kopułą. Tuż obok tego mauzoleum znajduje się islamski cmentarz.
W niedzielę chciałam pójść na Mszę Św. a ponieważ najbliższy kościół katolicki znajduje się w Sousse dlatego zwiedzanie tego miasta zaplanowałam na niedzielę. Kościół katolicki w Sousse, pod wezwaniem Świętego Feliksa, został zbudowany w 1933 r. w miejscu pierwotnej kaplicy Św. Feliksa zniszczonej podczas II wojny światowej. Wnętrze kościoła jest dość surowe. Znajduje się w nim figura Matki Bożej Królowej Świata przed którą wierni zapalają świeczki umieszczając je w glinianej misie napełnionej piaskiem. Sousse - czyli fenickie Hadrumetum - nazywane jest często "perłą Sahelu" i stanowi obecnie trzecie pod względem wielkości miasto w Tunezji (546 tys. mieszkańców). W Sousse warto zwiedzić tamtejszy ribat, który uważany jest za najstarszą islamską budowlę w Afryce Północnej. Jest to niewielka kwadratowa forteca, której celem - podobnie jak ribatu w Monastirze - była ochrona miasta przed chrześcijańskimi krucjatami. Obok ribatu znajduje się Wielki Meczet. Warto pospacerować uliczkami mediny oraz zwiedzić kazbę (Kasbah) z latarnią morską. Kazba to cytadela pochodząca z IX w. w którym obecnie znajduje się muzeum archeologiczne. Wracając z Sousse zwiedziliśmy również chrześcijańskie katakumby. Zajmują one podziemny obszar o powierzchni ok. 5 km 2 i znajduje się tam ponad 240 korytarzy z 15 tysiącami grobowców pochodzących z III i IV w.
W Sousse urodził się obecny prezydent Republiki Tunezyjskiej Zin Al-Abidin Ben Ali, który w latach 1980 - 1984 był ambasadorem Tunezji w Polsce.
Będąc w Tunezji warto zwiedzić Kairuan. Jego nazwa oznacza karawanę (miasto zostało założone na skrzyżowaniu dróg, którymi kiedyś wędrowały karawany). Kairuan jest jednym z najświętszych miast islamu - po Mekce, Medynie i Jerozolimie. Do najważniejszych zabytków należą Grande Mosquée (Wielki Meczet zwany również od imienia fundatora Meczetem Sidi Okba), który jest prawdziwą perłą arabskiej architektury, Meczet Cyrulika, którego nazwa pochodzi prawdopodobnie od Abu Zama el-Belaoui, który był przyjacielem Proroka Muhammada i zawsze nosił przy sobie trzy włosy z brody Proroka, Baseny Aghlabidów pochodzące z 862 r. oraz Zawiję Sidi Amor Abbada zbudowaną wokół grobu Sidi Amor Abbada, który był miejscowym kowalem a zasłynął z daru prorokowania oraz z wyrobu przedmiotów ogromnej wielkości, m.in. zrobił ogromne kotwice, które miały przytwierdzić Kairuan do ziemi. W Kairuanie znajduje się również pomnik postawiony narodowej tunezyjskiej potrawie czyli kuskusowi. Pomnik przedstawia ogromny gar kuskusu i znalazł się w księdze rekordów Guiness'a.
Dużą atrakcją turystyczną jest "tunezyjskie Koloseum" czyli rzymski amfiteatr wzniesiony w starożytnym mieście Tysdrus (założonym w I w. n.e.) - obecnie jest to niewielka miejscowość Al-Dżamm. Z amfiteatrem wiąże się legenda mówiąca, że ukryła się w nim wraz ze swoimi zwolennikami berberyjska księżniczka Al-Kahina, uciekająca przed wojskami emira Hasana.
Podczas naszego pobytu w Tunezji, w ramach integracji z innymi turystami, pojechaliśmy na dwie zorganizowane wycieczki. Jedną - do wioski Le Douar na "tunezyjską biesiadę" i drugą - na przejażdżkę na wielbłądach po pobliskim gaju oliwnym oraz na zwiedzanie farmy strusi na której dowiedzieliśmy się, że przeciętne jajo strusie waży ok. 1,65 kg czyli prawie tyle co 25 jaj kurzych. Podczas tej drugiej wycieczki przemiła pani pokazywałam nam jak piecze się tradycyjny tunezyjski chlebek, który najlepiej smakuje zaraz po upieczeniu maczany w świeżej oliwie z oliwek.
Ostatniego wieczoru pojechaliśmy "stopem" do Port El-Kantoui, w którym znajduje się największy i najsłynniejszy port jachtowy w Tunezji, aby obejrzeć kolorowe "tańczące" fontanny. Wprawdzie same fontanny nie zrobiły na mnie tak wielkiego wrażania jak fontanny w Barcelonie a samo miasteczko niespecjalnie przypadło mi do gustu bo jest jak dla mnie zbyt zeuropeizowane i czułam się tam bardziej jak w jakimś francuskim kurorcie niż w Tunezji ale za to cały czas pozostaje dla mnie zagadką jak udało nam się w sześć osób tak łatwo i szybko pokonać "stopem" trasę z naszego hotelu do Port El-Kantou i z powrotem.
Z Tunezji można przywieźć wiele ładnych pamiątek. Ja przywiozłam kilka płyt z arabską muzyką (tradycyjną w wykonaniu Sonii M'Barek oraz współczesną w wykonaniu Aminy i Ghalii Ben Ali), ręcznie wykonaną gliniana zastawę do herbaty i kawy (Tunezja podobnie jak inne śródziemnomorskie kraje ma bardzo długą tradycję produkcji ceramiki), jaśminowy, pięknie pachnący olejek (jaśmin jest narodowym kwiatem Tunezji a podarowanie komuś bukieciku jaśminu jest oznaką sympatii), daktyle ("Deglet Ennourte" - najlepsze w Tunezji, pochodzące z Oazy Touzer), całą karawanę wielbłądów, z których tylko jeden został w moim mieszkaniu oraz niebieski tunezyjski bęben Doumbek (często nazywany też Darabukka a czasami błędnie Tabl od arabskiego słowa Tabl określającego bęben i przez to mylony z hinduską Tablą-bayan, podczas gdy w Indiach bębny z tej samej grupy tzn. "goblet drums" czy membranofony nazywa się Tumbaknari, Ghumat, Jamuku).
Z reguły podróżuję na własną rękę. Na taką wycieczkę z biura podróży jadę raz na kilka lat ale muszę przyznać, że tą uważam za wyjątkową udaną. Może dlatego, że poza przelotem, transportem do hotelu i hotelem wszystkie inne atrakcje i wycieczki sama organizowałam dla naszej "paczki", co było dla mnie jak zawsze źródłem wielkiej radości i nowych wrażeń. Czas szybko nam minął w Tunezji. Tunezja bardzo mi się spodobała - bardzo życzliwi ludzie, piękne zabytki, urokliwe miasteczka, pyszne jedzenie, pachnące jaśminowe olejki, porywająca muzyka (wciąż słyszę muzykę "fusion" wykonaną w naszym hotelu przez dwóch młodych muzyków - jednego grającego na skrzypcach a drugiego na doumbek). Dlatego jeżeli masz odłożone "parę groszy", to pędź szybko do sprawdzonego biura podróży, wykup przelot i hotel, choćby była to wycieczka "Last minute" a resztę, już na miejscu, zorganizujesz sobie sam.