............. Strona główna ..... Biblia..... Jan Paweł II..... Centrum Myśli JP2..... Pope to You............. |
Daria Pawęda
Namaste Gvaliyar!
Do Gwalior (Gwalijar) miałyśmy pojechać pociągiem z Delhi. Bilety na pociąg czekały na nas w recepcji hotelu. Vishal tak wszystko zorganizował abyśmy z Bożeną nie musiały martwić się o najdrobniejszy szczegół naszej podróży. Powiedział kiedyś do mnie - "Chciałbym abyś była szczęśliwa w Indiach". I tak było - w Indiach czułam się naprawdę bardzo szczęśliwa. Zakochałam się w tym kraju długo przed przyjazdem do niego ale sam pobyt w Indiach sprawił, że Indie stały się na zawsze częścią mnie lub to ja stałam się ich częścią.
Nasz pociąg był wcześnie rano - o godz. 6:00 - i aby uniknąć problemu z dotarciem na dworzec wybrałam hotel Ajanta (bardzo sympatyczny, 2-gwiazdkowy, z dobrą restauracją) znajdujący się w dzielnicy Delhi Paharganj, trochę na wyrost cieszącej się złą opinią. Z hotelu mogłybyśmy dotrzeć na dworzec kolejowy New Delhi pieszo ale ze względu na bagaże wolałam abyśmy pojechały moto-rikszą, a właściwie to dwoma moto-rikszami. Ta przejażdżka kosztowała nas po 15 Rs (czyli niecałe 1,50 zł.) za rikszę. Pociąg, którym miałyśmy podróżować czekał już na peronie. Był to Bhopal Shtbd należący do sieci szybkich pociągów Shatabdi Express (nazwa "Shatabdi" oznacza w języku hindi setną rocznicę i pierwszy Shatabdi Express wyruszył w swoją trasę w 1988 r. aby uczcić setną rocznicę urodzin Jawahara Lal Nehru - pierwszego premiera Indii). Jechałyśmy klasą 1 A (najlepszą w tym pociągu) a na bilecie przeczytałam, że kosztował 915 Rs. W przedziale siedzenia ustawione były w taki sposób jak w samolocie. Bardzo miły pan rozniósł wszystkim beżowe termosy z gorącą wodą oraz pudełeczka z kilkoma herbatami, kawą instant, mlekiem i cukrem oraz gazety. Następnie rozniósł tace ze śniadaniem, pytając wcześniej - "Vegetarian or not?". Do śniadania wszyscy dostaliśmy też sok pomarańczowy. To była nasza pierwsza podróż pociągiem w Indiach. Od moich znajomych słyszałam różne historie o takim podróżowaniu - niestety żadne z tych opowieści nie sprawdziły się (ani podczas tej ani podczas moich kolejnych podróży pociągami po Indiach). Natomiast sprawdziło się to w co wierzę , że aby wydawać opinię o czymś samemu trzeba to przeżyć. Nasi współpasażerowie byli bardzo mili w dyskretny i nie narzucający się sposób. Chętnie pomagali nam przy bagażach, informowali jak daleko do Gwalior. Ze zdziwieniem patrzyli na rolki kolorowego papieru do pakowania prezentów, które ze sobą wiozłyśmy. Te rolki często gdzieś spadały budząc ogólną radość i będąc tematem do rozmowy. Nasi współpasażerowie pytali - "Co to jest?", a gdy odpowiadałam - "To papier do pakowania prezentów bo jedziemy na wesele brata mojego przyjaciela" - wydawało mi się, że wszyscy cieszą się razem z nami. Po ponad 3 godzinach dotarłyśmy do Gwalior (oddalonego ok. 320 km od Delhi). Vishal czekał już na nas razem z kuzynką Aishwaryą (tak samo nazywa się słynna Miss Indii z 1994 roku - Aishwarya Rai - grająca m.in. w znanym w Polsce filmie "Bride & Prejudice"). Na dworcu doszła do nas żebraczka z dwójką małych dzieci. Dałam jej jakieś drobne co spowodowało niezadowolenie Vishala. Powiedział do mnie - "Nie powinno się tak robić bo to jest nie edukacyjne". Ale ja zawsze staram się robić to co dyktuje mi serce a nie rozum - a umęczona twarz tej kobiety i jej dzieci przemawiały do mnie bardziej niż jakikolwiek słowa rozsądku. Pojechaliśmy do hotelu Landmark. To ponoć jedyny hotel w Gwalior z oficjalną klasyfikacją trzech gwiazdek (tak przeczytałam na stronie Internetowej tego hotelu) ale za to z niewygórowaną ceną jak na oferowany standard (cena za pokój dwuosobowy to 1500 Rs). W holu przy wejściu do hotelu znajduje się bardzo ciekawe akwarium. Hotelu znany jest z bardzo dobrej restauracji, serwującej dania kuchni indyjskiej, chińskiej oraz kontynentalnej a także najlepsze gulab jamun w całym mieście - potwierdzają to nawet autorzy przewodnika "Lonely planet". Chociaż tak naprawdę najlepsze gulab jamun i gajar ka halva zrobiła dla nas mama Vishala. "Namaste" - tak przywitali nas wszyscy pracownicy hotelu. Byli bardzo serdeczni. Później dowiedziałam się, że znają rodzinę Goswami (rodzina Vishala) ale myślę, że ich wyjątkowa serdeczność nie tylko tym była podyktowana bo podczas całego naszego pobytu zawsze byli dla nas bardzo mili i pomocni. Vishal wynajął nam bardzo ładny pokój na pierwszym piętrze. I tak zaczęła się nasza przygoda w Gwalior. Prawdopodobnie gdyby nie uroczystości weselne Akhila (brata Vishala) i Archany nigdy nie przyjechałabym do Gwalior. A tak dzięki tej okazji wszyscy znaleźliśmy się tam - Akhil i Archana przylecieli z Chicago, Vishal z Dallas, moja koleżanka Bożena i ja z Warszawy. Pozostali członkowie obu rodzin państwa młodych oraz ich przyjaciele przyjechali z różnych stron Indii - Urvashi (siostra Vishala i Akhila) oraz kilkoro innych osób z Bangalore, inni z Delhi, Mumbaiu a także z Nainital'u w Uttar Pradesh (często nazywanego indyjską Krainą Jezior), Ajmer'u w stanie Rajesthan, Anand'u w stanie Gujarat (słynnego z mleczarskiego college'u), Agry (ze słynnym mauzoleum Taj Mahal), Badayun'u w stanie Uttar Pradesh i Dehradoon'u w stanie Uttranchal. Dla mnie była to wspaniałą niespodzianką, że w tak nieoczekiwany sposób znalazłam się w tym ciekawym miejscu uczestnicząc w życiu moich indyjskich przyjaciół. Gwalior zajmuje obszar 5 214 km2 i zamieszkiwane jest przez ok. 900 tys. mieszkańców. Usytuowane jest w środkowych Indiach, w stanie Madhya Pradesh (który był największym stanem Indii do 1 listopada 2000 r., kiedy to został wydzielony z jego terytorium nowy stan Chhattisgarh). Leży na północnym skraju płaskowyżu Dekan, na wysokości 212 m n.p.m. (695,54 stóp n.p.m.). Gwalior było kiedyś stolicą ważnego indyjskiego księstwa o tej samej nazwie. Nazwa Gwalior pochodzi od imienia świętego męża Gwalipy, który w I w. n.e. wodą z sadzawki uzdrowił z trądu przebywającego na polowaniu na tych terenach Suraja Sena, przywódcę Radżputów. Mędrzec Gwalipa nazwał króla imieniem Suhan Pal, przepowiadając, że tak długo jak jego następcy również będą nosić to imię trwać będzie potęga rodu. Kiedy 84-y potomek przyjął inne imię, tj. Tej Karan królestwo upadło. Słynna sadzawka Suraj Kund skąd pochodziła uzdrawiająca woda wciąż znajduje się na terenie fortu, który został zbudowany na wzgórzu na którym Suraj Sen spotkał mędrca Gwalipę. W 1398 r. Tomarowie (należący do rodu Radżputów) objęli kontrolę nad fortem Gwalior. Tomarowie obronili fortu przed delhijskimi sułtanami w 1505 r., podczas gdy wielu z ich sąsiadów poniosło porażkę. Po śmierci radży Man Singha w 1516 r., znanego z miłości do muzyki i pięknej architektury, fort został zaatakowany przez Ibrahima Lodi z Delhi i po roku walk zdobyty. Później fortem władali Mogołowie a w 1754 r. zdobyli go Marathowie, którzy walczyli wokół fortu z Brytyjczykami przez następnych 50 lat. W 1858 r. fort Gwalior był sceną ciężkich walk między Brytyjczykami dowodzonymi przez Hugho Rose'a, a walczącymi o wolność powstańcami pod wodzą legendarnej rani Lakshmibai z Jhansi. Rani była żoną radży z Jhansi i po jego śmierci wraz ze swoją osobistą strażą broniła twierdzy Jhansi przed Brytyjczykami. Po upadku twierdzy Rani dołączyła do głównych sił powstańczych w Gwalior. Ruszyła do bitwy przebrana za mężczyznę i została zabita podczas dramatycznej walki. Ostatecznie Scindiowie (jedna z czterech rządzących rodzin Marathów) objęli kontrolę nad fortem w 1886 r. a ich potomkowie żyją w Gwalior do dziś. Fort Gwalior znajduje się na wzgórzu, w północnej części miasta i jest najbardziej spektakularnym oraz najbardziej znanym zabytkiem Gwalior. W najdłuższym miejscu ma 3 km a w najszerszym 1 km. Jego mury obronne mają 10 m szerokości. Chociaż w większości został zbudowany w XV w. to jego początki sięgają roku 425 n.e. a słynna sadzawka Suraj Kund jest prawdopodobnie jeszcze starsza. Do fortu prowadzą dwie główne bramy - od południowo zachodniej strony Brama Urwahi a od północno wschodniej strony, czyli od strony Starego Miasta, Brama Gwalior (Alamgiri Gate) .Wewnątrz fortu znajdują się pałace, świątynie oraz inne budynki, które powstawały na przestrzeni lat. Najważniejszym z pałaców jest Maan Mandir (Chit Mandir) ze swoimi uroczymi fryzami z żółtymi kaczuszkami pływającymi w turkusowej wodzie oraz innymi, równie uroczymi, przedstawiającymi słonie, tygrysy i pawie. Spojrzałam na ten bardziej bajkowy niż obronny pałac i powiedziałam - "To pałac w moim stylu!". Maan Mandir zbudowany został między 1486 r. a 1517 r. przez Man Singha, władcę z rodu Tomarów. Pałac robi niesamowite wrażenie i uważany jest za jedną z najpiękniejszych wczesnych hinduskich budowli obronnych. Za nim znajdują się cztery mniejsze pałace - dwa hinduskie i dwa muzułmańskie. Z IX wieku pochodzi świątynia Teli Ka Mandir (obok niej znajduje się słynny Suraj Kund), poświęcona Pratihara Vishnu. Kształt dachu jest charakterystyczny dla drawidyjskiego stylu a elementy dekoracyjne są typowe dla stylu indoaryjskiego charakterystycznego dla północnych Indii. Na wschodniej stronie fortu znajdują się dwie urocze świątynie Sas-Bahu-ka-Mandir (sas - teściowa, bahu - synowa, mandir - świątynia). Obie świątynie zbudowane zostały w XI w. przez Radżputów Kachhapaghata. Świątynia "Sas" (mniejsza) poświęcona jest Vishnu a świątynia "Bahu" (większa) - Shivie. Przy drodze wiodącej do fortu od strony Bramy Urwahi stoją wykute w skale i pochodzące z VII-XV w. tirthankars - nagie posągi dźinijskie przedstawiające tych którzy drogą ascezy osiągnęli stan oświecenia. W 1527 r. muzułmańskie wojska Babura rozbiły tym posągom twarze oraz dokonały ich swoistej kastracji. Ostatnio niektóre z tych posągów zostały zrekonstruowane. Posągi są ponumerowane białymi cyframi u ich podstaw, np. nr 20 to Adi Nath - pierwszy dźinijski tirthankars (posąg ma 17 m wysokości). Podczas zwiedzania fortu zwróciłam uwagę na muzykę, która dochodziła do nas z wysokiej, białej świątyni. Była to Gurudwara Data Bandhi Chhod - świątynia Sikhów, zbudowana ku czci guru Har Gobind Sahiba, szóstego sikhijskiego guru, który był tutaj przez ponad dwa lata więziony przez władcę Jehangira. Przed wejściem do świątyni nakryliśmy głowy - moja koleżanka i ja naszymi indyjskimi szalami (duppattami) a Vishal pomarańczową chustką. Takie pomarańczowe chustki naszykowane są w tym celu przy wejściu do świątyni. Znajduje się tam też przechowalnia butów - do świątyni sikhijskiej, tak samo jak do świątyni hinduistycznej czy do meczetu - należy wchodzić boso. Tuż przed schodami prowadzącymi do świątyni znajduje się mini basen przez który trzeba przejść aby opłukać nogi. Schody wyłożone są zielonymi plastikowymi matami - prawdopodobnie po to aby mając mokre stopy nie poślizgnąć się na marmurowych schodach. Każda świątynia sikhijska nazywa się Gurudwara a kapłan w tej świątyni to Paathi. "Paath" w języku hindi oznacza "lekcję" czyli w wolnym tłumaczeniu "Paathi" to ktoś kto naucza (guru). Natomiast w świątyni hinduistycznej kapłan to "Pujari". "Puja" oznacza "modlitwę" dlatego Pujari to osoba która modli się, prowadzi modlitwę. Paathi w Gurudwara Data Bandhi Chhod - bardzo miły, starszy pan, o ciepłym i dobrotliwym spojrzeniu - gdy tylko nas zobaczył bardzo ucieszył się i spytał "Do you speak English?". A gdy odpowiedziałam, że tak - zaproponował, że nas oprowadzi. Opowiedział nam w skrócie o filozofii Sikhów sformułowanej przez guru Nanaka, żyjącego na przełomie XV i XVI w., a następnie sprecyzowanej przez dziewięciu kolejnych guru i ostatecznie sformalizowanej w 1699 r. przez dziesiątego guru Gobind Singha. Podkreślił, że Sikhowie wierzą w jednego Boga, który jest "sat" czyli prawdą ale również wierzą w reinkarnację. Zaproponował abyśmy spróbowały świętego jedzenia - było to coś podobnego do dania z kaszy manny, bardzo słodkie. Paathi zgodził się nawet zrobić sobie z nami na pamiątkę zdjęcia - tłumaczył Vishalowi jak ma stanąć aby zrobił ładne zdjęcie naszej trójki na tle białej Gurudwary. Na koniec powiedział - "Zapraszam wszystkich na herbatę" - ale ponieważ byliśmy już spóźnieni na obiad do Vishala mamy dlatego z żalem musieliśmy odmówić. Paathi powiedział - "To może następnym razem?" i dodał - "Jeżeli tylko będziecie mieli ochotę mnie odwiedzić to pamiętajcie, że zawsze jesteście tu mile widzianymi gośćmi.". Utwierdziło mnie to kolejny raz w przekonaniu, że gościnność to taka wspaniała specjalność wszystkich Hindusów - bez względu na wyznanie i region Indii w którym mieszkają. Podczas naszego tygodniowego pobytu w Gwalior Kamal (przyjaciel Vishala) zawiózł nas do zbudowanej z czerwonego kamienia Świątyni Słońca, gdzie spotkaliśmy Hemanta - kolegę Vishala - z żoną, który też pracuje w Stanach Zjednoczonych a do Gwalior przyjechał na urlop. Bóg słońca - Surya (Sooraj) - jest czczony w tej świątyni a sama świątynia wzorowana jest na słynnej Świątyni Słońca w Konark (w stanie Orissa), chociaż jest mniejsza od niej. Ufundowana została przez rodzinę Birla i znajduje się w Morar - wschodniej części Gwalior. Przed wejściem Kamal zaproponował, że przypilnuje nam butów a Vishal nas oprowadzi. Powiedziałam - "Kamal, nie wygłupiaj się tylko chodź z nami". A on odpowiedział żartobliwie, że - Skoro przez kilka godzin wybierałyście stroje to jak teraz ktoś ukradnie wam buty to kolejne kilka godzin spędzimy na kupowaniu butów dla was a już robi się późno i zaraz zamykają sklepy.". Kamal ma bardzo duże poczucie humoru ale zawsze razem z Vishalem byli bardzo zdziwieni jak robiłyśmy z moją koleżanką zakupy - spędzając wiele godzin na wybieraniu sari, salwar-kameez i innych strojów. Po prostu nie rozumieją, że "zakupy to ulubiony sport kobiet". Podczas naszego pobytu w Gwalior zwiedziłyśmy też Pałac Jai Vilas (1872-1874), należący do rodziny Scindia. Zawiózł nas tam nasz bardzo miły pan kierowca Mahesh, którego usługi na cały czas naszego pobytu w Gwalior wynajął nam Vishal (a Akhil i Archana pożyczyli nam auto, które otrzymali w prezencie ślubnym.). Pan kierowca zawsze rano czekał na nas pod hotelem i zawoził na uroczystości zaręczynowe i weselne, zwiedzanie zabytków, zakupy, w odwiedziny do członków rodziny itd. Podczas jednego popołudnia zawiózł nas do Pałacu Jai Vilas, uważanego po forcie za najsłynniejszy zabytek Gwalior. W części tego pałacu znajduje się muzeum - Jivaji Rao Scindia Museum - ale w drugiej wciąż mieszka rodzina królewska. Maharadża Jiyaji Rao Scindia upoważnił brytyjskiego architekta - pułkownika Michaela Filose'a - do zaprojektowania pałacu w ten sposób aby zrobić wrażenie na księciu Walii (późniejszym Edwardzie VII), który odwiedził pałac w 1875 r. W pałacu znajdują się meble z Wersalu, nabyte w okresie kiedy majątek Ludwika XVI był sprzedany po rewolucji francuskiej, wiele zdobionych luster i ozdób wykonanych w słynnych pracowniach szkła dmuchanego w Murano (Wenecja), perskie dywany i inne wspaniałe rzeczy. Uwagę zwraca srebrny miniaturowy pociąg ze szklanymi wagonami, który jeździ wokół stołu w jadalni, szklana kołyska z Murano w którym co rok podczas święta Janamashtam kołysana jest figurka Krishny oraz miecze niegdyś używane przez cesarzy Mogołów - Shah Jahana i Aurangzeba. Gdy już wychodziłyśmy z pałacu spotkałyśmy dwóch Rosjan, których poprosiłyśmy o zrobienie zdjęć. Byli mili i starali się nawet powiedzieć do nas coś po polsku ale gdy odeszłyśmy i wsiadałyśmy już do auta usłyszałam jak ze zdziwieniem powiedzieli - "Poliaczki naniali maszynu". Po zwiedzeniu pałacu Jai Vilas pan kierowca zawiózł nas do uroczego miejsca znajdującego się gdzieś na peryferiach Gwalior. Miejsce wydawało się być magiczne - kilka małych świątyń zagubionych wśród drzew, gdzieś wśród ruin skaczące wiewiórki i fruwające zielone papugi oraz pole uprawne a na nim pracujące kobiety ubrane w różnokolorowe sari. Pan kierowca porosił te panie aby stanęły z nami do zdjęcia. Bez wahania zgodziły się a na pożegnanie pomachały nam. To miejsce zrobiło na mnie o wiele większe wrażenie niż pałac Jai Vilas, który wcześniej zwiedziłyśmy. Znajduje się tam też memoriał poświęcony ostatniemu królowi Gwalior - Madhav Rao Scindia - który po śmierci właśnie tutaj został spalony. Pałac Jai Vilas należał do jego dziadka. Zgodnie z tradycją tej rodziny wnuk otrzymuje takie samo imię jak dziadek, do imienia dodaje się czasami jedynie liczbę porządkową I, II itd. W Gwalior znajduje się również grób Tansena z XVII wieku - ojca klasycznej indyjskiej muzyki Hindustani. Tansen był jednym z największych indyjskich muzyków i mówiono o nim, że jest jednym z dziewięciu klejnotów dworu Akbara. Legenda mówi, że ten kto będzie żuł liście tamaryndowca w pobliżu grobu Tansena będzie miał tak słodki głos jak on sam. Co roku w okresie listopada i grudnia odbywa się w Gwalior festiwal indyjskiej muzyki klasycznej upamiętniający Tansena. W pobliżu grobu Tansena znajduje się mauzoleum afgańskiego świętego Muhammada Ghausa, który pomógł przywódcy Mogołów Baburowi (potomkowi Mitura i Chingis Khana) zdobyć fort Gwalior w XVI w. Gwalior jest również centrum edukacji, z kilkoma wiodącymi szkołami takimi jak Miss Hill School, A M I Shishu Mandir, Carmel Convent School, DAV School oraz Padma Vidayalay. Znajdują się tu również dwie bardzo prestiżowe szkoły z internatami - The Scindia School (dla chłopców), założona w 1897 oraz Scindia kanya Vidyalaya (dla dziewcząt), założona w 1956 r. Dodatkowo ciekawostką może być informacja, że pierwsze inskrypcje pokazujące użycie zera pochodzą z Gwalior i datowane są na 876 n.e. Przedostatniego dnia naszego pobytu w Gwalior - a ostatniego Urvashi - mama Vishala zaprosiła nas oraz pozostałych członków rodziny i przyjaciół na kolację pożegnalną. Przygotowała wiele bardzo dobrych potraw wegetariańskich - ponieważ cała rodzina należy do kasty braminów i nie je mięsa ani nie pije alkoholu. Bardzo smakowały mi wtedy gol gappa (pani poori) oraz gajar ka halva. Oglądaliśmy również zdjęcia z wesela Archany i Akhila. Pewne było, że w tym składzie na pewno długo się nie zobaczymy, być może nawet już nigdy. Gdy odjeżdżałyśmy z domu rodziny Goswami tata Vishala powiedział - "Wracajcie do nas szybko". Stał przed domem i machał nam, dopóki auto nie znikło za zakrętem. Pamiętam, że Bożena powiedziała wtedy do mnie - "Tata jest najbardziej wzruszający z całej rodziny". Po kolei rodzina rozjeżdżała się. Sangeeta i Dharmentra wraz z mamą Dharmendry (bardzo miłą Saroj, do której wszyscy zwracaliśmy się "Bua" - siostra taty) i dziećmi słodką Jaanvi (do której wszyscy mówiliśmy Jannu czyli kochanie) i Harshem do Delhi, Aiswyarya do collegu w Jaipur (wszyscy odprowadzaliśmy ją na dworzec autobusowy), Urvashi do Bangalore, Archana i Akhil do Chicago. Vishal za parę dni miał jechać do Delhi a stamtąd lecieć do Dallas. My miałyśmy już kupiony bilet na pociąg do Mumbaiu. Chociaż przez siedem dni pobytu w Gwalior miałyśmy tyle atrakcji, że starczyłoby ich na cały kilkutygodniowy pobyt w Indiach - od kilkudniowych uroczystości zaręczynowych i weselnych zaczynając a na zwiedzaniu Gwalior, Agry i Khajuraho (w którym byliśmy z kuzynem Vishala Satyendrą, jego bardzo miłą żoną Sonią oraz słodkim synkiem Harshem) kończąc - to nasza podróż nie kończyła się jeszcze. Żegnane na dworcu kolejowym przez Vishala i jego przyjaciela Kamala oraz kuzynów Nagendrę oraz Jogendrę (który zawsze zwracał się do nas "didi" czyli starsza siostro) wsiadałyśmy do pociągu jadącego do Mumbaiu. Od każdego z naszych przyjaciół dostałyśmy paczkę z jedzeniem i piciem na drogę - było to bardzo wzruszające, bo każdy z nich sam o tym pomyślał. Przed wyjazdem do Indii Manoj powiedział mi, że w koniecznie muszę spróbować Gazak - słynnych słodyczy z Gwalior - i od Naggendry dostałyśmy na drogę bardzo duże opakowanie, pysznych Gazak. Przez cały nasz pobyt w Gwalior cała rodzina Vishala bardzo się o nas troszczyła - organizowali nam wolny czas, pomagali w zakupach, przynosili do hotelu słodycze. Czułam, że nie traktują nas jak zwykłych gości tylko tak jakbyśmy były członkami ich rodziny. Pociąg miał opóźnienie i zamiast o godz. 10:45 wyruszył z Gwalior po godz. 12:30. Był to PunjabMail a my miałyśmy wykupione miejsca leżące w najlepszej klasie czyli AC First Class (bilet kosztował 2574 Rs). Czekała nas ponad 24 godzinna "great indian train journey" (jak nazwał naszą podróż Manoj) a później dalsza indyjska przygoda. Wsiadając do pociągu wiedziałam, że zaczynam właśnie nowy rozdział mojej podróży po Indiach. Łza w oku zakręciła mi się ze wzruszenia gdy myślałam o naszym cudownym i trochę bajkowym pobycie w Gwalior ale gdy pociąg ruszył usiadłam na swoim łóżku, zasłoniłam zasłonkę od strony przejścia, wysłałam dwa SMSy - do mamy i do Manoja - i ucieszyłam się na myśl o czekającej nas dalszej wspaniałej przygodzie. Kończył się jeden etap naszej indyjskiej podróży ale w tym samym czasie zaczynał się już kolejny.
|